Everest – wszystko, co chcielibyście wiedzieć, ale boicie się zapytać

Góry dostarczają niepowtarzalnych emocji, a widoki, jakie oferują, zapierają dech w piersiach. Zachwycając się bajecznymi panoramami, czasem zapominamy jednak o prozaicznej stronie gór: wyczerpaniu, wychłodzeniu, głodzie i zwykłych ludzkich potrzebach. Dlatego dziś będzie właśnie o nich.

Higiena

Na Evereście higiena jest mocno utrudniona, a dostęp do wody na trasie do Everest Base Campu – ograniczony. Woda jest albo zimna, albo brudna, albo nie ma jej wcale. Pozostają zatem żele dezynfekujące oraz chusteczki nawilżające. Człowiek przyzwyczaja się jednak do trudnych warunków i po jakimś czasie brak prysznica przez kilka dni przestaje być większym problemem.

Jeśli chce się siusiu, wystarczy udać się za krzaczek lub kamień. W przypadku „dwójki” spora ilość osób nie przestrzega górskich zasad („dwójkę” robimy w toaletach, tak, tak!), co jest mocno widoczne zwłaszcza na ostatnim odcinku trasy do EBC (5 360 m n.p.m.).

W bazie pod Everestem znajdują się prowizoryczne toalety (dla wspinaczy): namioty z beczkami, w których umieszczono worki na fekalia. Nieczystości wywożone są z gór przez agencje, choć zdarza się, że firmy, które działają po kosztach, pozbywają się zawartości beczek w niedozwolonych miejscach. To spory problemem, bo niezabezpieczone odchody zatruwają wody lodowca. Siusiu można zrobić w swoim namiocie, używając zwykłej butelki. Jej zawartość wylewa się w wyznaczonym miejscu lodowca.

Powyżej BC korzysta się z worka wyprodukowanego specjalnie do tego celu. Bardzo trudne warunki pogodowe sprawiają, że większość osób często przełamuje barierę wstydu i swoje potrzeby załatwia w przedsionku namiotu. Dziewczyny korzystają ze specjalnych lejków, które pomagają oddawać mocz do butelki. Mocz w butelce można później włożyć do śpiwora i wykorzystać jako termofor 😊.

Jedzenie

Na trasie prowadzącej do EBC je się w loggach, czyli w miejscowych schroniskach. Podstawą menu są ziemniaki serwowane na tysiąc różnych sposobów, np. zapiekane z jajkiem, serem, warzywami. Dużą popularnością cieszą się również: ryż, tradycyjny lokalny przysmak, czyli dal bhat czy zupa czosnkowa, która dobrze wpływa na organizm w przypadku występowania objawów choroby wysokogórskiej. Standardem jest picie herbat z cytryną lub imbirem, oczywiście robionych na bazie wody z lodowca.

Mięso najlepiej jeść do wysokości Namche Bazaar, gdyż transport żywności do tej miejscowości trwa stosunkowo krótko i jest mniejsza szansa, że dotrze nieświeże do odbiorcy. Im wyżej, tym warunki przechowywania są gorsze, więc lepiej przejść na dietę wegetariańską.

W obozie I, na wysokości 6 000 m n.p.m., posiłki przygotowuje Sherpa. Najczęściej są to zupki chińskie (smakują obłędnie, bo organizm domaga się soli!), płatki z mlekiem w proszku i – jeśli ma się szczęście – z rodzynkami. Dla chętnych liofilizaty, czyli wysokokaloryczna żywność zalewana gorącą wodą. W obozie II na wysokości 6 500 m n.p.m, gdzie znajduje się kuchnia, kucharz wysokościowy przygotowuje rozmaite dania, np. pizzę, frytki czy kurczaka. W obozie czwartym, na przełęczy południowej (8 000 m n.p.m), skąd rozpoczyna się atak szczytowy, apetyt znacznie spada.

Jest to strefa śmierci, więc czegokolwiek byśmy nie zjedli, to i tak nasz organizm tego nie przyswoi. Jedzenie na tej wysokości jest mocno przetworzone (najczęściej są to produkty w proszku albo gotowe jedzenie w paczkach, które wystarczy podgrzać). Na tej wysokości bardzo ważną kwestią jest przyjmowanie odpowiedniej ilości płynów.

W trakcie całej wspinaczki organizm dopomina się przede wszystkim o cukier i sól, które traci przy dużym wysiłku, dlatego czekolada, batony, żelki czy czipsy to podstawowy prowiant każdego wspinacza na wysokościach powyżej 7 000 m n.p.m.